sobota, 18 grudnia 2010

O dobroci

Archanioł Michał - "Quis ut Deus?"
Kiedyś byłem bardzo neutralnie nastawiony do swojego imienia. Michał - myślałem, że nic w nim niezwykłego. Jednak ostatnimi czasy bardzo je polubiłem.

Pochodzi ono z języka hebrajskiego, od imienia jednego z najważniejszych aniołów według wierzeń żydów i chrześcijan.
Archanioł Michał - wódz niebiańskich zastępów.
"Jest niezmordowanym mistrzem dobroci i zawsze pomaga podnieść się pokonanym. Michał stosuje reguły samotnego wojownika; zawsze jest skłonny pomóc załagodzić konflikt i rozwiązać kłopot."
Gdy 1/3 aniołów zbuntowała się przeciwko Bogu na czele anioła Lucyfera, archanioł Michał miał jako pierwszy się sprzeciwić słowami "Michael" (czyt. tak jak po polsku), czyli "Któż jak Bóg!" . Po tym rzekomo, z pomocą innych aniołów, strącił buntowników do piekła.

To właśnie odkrycie postaci, której to imię zawdzięcza swoją popularność na świecie, sprawiło, że bardzo je polubiłem. Obrońca dobra, silny na tyle, aby zniszczyć każde zło.



Dla mnie właśnie dobro jest dość istotną wartością. Odnajduję duży sens w dążeniu do bycia prawdziwie dobrym.

Nienawiść, nieżyczliwość, zawiść, zazdrość, gniew, złość, poczucie winy. 

To wszystko  to są uczucia i postawy, które towarzyszą każdemu człowiekowi w pewnych momentach. Niektórzy są bardziej bezwzględni, innych z kolei łapie czasem sumienie. Najczęściej ludzie tego nie kontrolują.
Uważam, że świat byłby lepszy gdyby ludzie bardziej pragnęli czynić dobro. Gdyby wyższy poziom świadomości mógł zatryumfować nad zwierzęcymi instynktami.

Do tego dążą właściwie wszystkie religie. Rozgraniczają to, co dobre od tego, co złe i mówią 'czyń dobrze, a wzbraniaj się od zła'.
 Ma to skutki. Na pewno ludzie dawniej postępowali na mniej 'cywilizowany' sposób. Ale to jednak nie to. To, że mając okazję do niezauważonej kradzieży nie kradniemy, to wcale nie jest wynik dążenia do bycia dobrym. Po prostu w naszym społeczeństwie przyjęły się pewne zasady współżycia społecznego. Które nie są w stu procentach prawdziwe.
Czy kiedy widzisz starszą osobę w tramwaju, czy zawsze czujesz od serca prawdziwe współczucie i życzliwość ustępując jej miejsca? Czy może czułbyś się dziwnie, głupio, siedząc kiedy ona jest obok? Albo że 'tak wypada'? Ile jest 'katolików', którzy tak naprawdę nie rozumieją nauki swojego wyznania? Którzy dobrych udają tylko w kościele, albo nawet nie?

Mnie z kolei chodzi o prawdziwe dążenie do wyzbycia się zła ze swojej osoby. Tym też zajmowały się zawsze religie. Islamski 'dżihad' jest to właśnie koncepcja walki o bycie lepszym człowiekiem. Jezus w swoich naukach również zmierzał do tego samego. Do przebaczenia i miłości wobec innych.

Uważam, że jest to możliwe, i warto do tego dążyć; pracować nad tym. Starać się wyzbyć negatywnych uczuć wobec otoczenia, zastępując je pozytywnymi. To przenosi nas na zupełnie nowy poziom życia i świadomości. 



Co jest dla mnie nie tak? Podeprę się pewną książką, która nieco otworzyła moje oczy:

a) Miłość zamieniana jest na kontrakty.
Małe dziecko kocha swoją matkę niezależnie od jakichkolwiek czynników - pochodzenia, koloru oczu, wykształcenia, wagi, wzrostu, rozmiarów części ciała i całej reszty - czego dorosły mężczyzna może nie umieć jej dać.
Miłość w naszym świecie przybrała formę umów międzyludzkich, które opierają się na wymianie dóbr i usług. Umysł nie jest w stanie kontrolować miłości, a ponieważ w jego naturze leży rozumienie świata tworzonymi historiami, dlatego odrzuca miłość jako formę życia na rzecz zrozumiałych przez siebie kontraktów.
Dziecko tego się uczy. Dostaje systematycznie warunkowe komunikaty, np. "fajnie, że dostałeś trójkę, ale przynieś następnym razem piątkę i dostaniesz dziesięć złotych". Od razu pojmuje, że dopiero gdy jest jakieś, kiedy spełnia określone warunki, wtedy dopiero dostaje akceptację, uwagę i całą resztę potrzebnych do funkcjonowania w dziecięcym świecie rzeczy. W gronie koleżeńskim też się uczy, że jest lubiany tylko kiedy spełnia pewne warunki. Adaptuje się zatem do warunków i tworzy cały szereg osobowości, które potem, w postaci dialogów wewnętrznych, walczą między sobą o to, co powinno się, ma lub mogło zrobić.
A tak naprawdę w naturze każdego z nas, obojętnie od tego jak bardzo się zgubiliśmy, jest kochać. Nigdy nie trzeba się uczyć miłości. Wystarczy, że porzuci się niekochanie - wszystkie lęki, obawy, poczucia winy i inne cienie.

b) Przyjaźń staje się znajomością.
Którą warto mieć, bo można coś zyskać. I wtedy człowiek staje się dobrym produktem, który ma do zaoferowania określone usługi. Jeśli nie, przestaje być usługodawcą, to znaczy <khy, khy>, 'przyjacielem'. To nie jest naturalna miłość do ludzi. To są warunkowe kategorie, zależne od określonych czynników. Od ludzi chcemy różnych rzeczy. Znajomości tworzą się w celu czerpania korzyści.

c) Życzliwość staje się uprzejmością.
Kiedy jesteśmy mili, ludzie lepiej nas traktują. Szybko się uczymy, że uprzejmość to chodliwy towar. Ale to prowadzi do tego, że niektórzy ludzie traktują pomaganie innym jako rynkowy sposób osiągnięcia czegoś. 'Jestem miły, bo wszyscy się wtedy uśmiechają i ze wszystkimi jestem w dobrych stosunkach'. 
Niby dobrze, ale to jednak pozory. To nie jest naturalna życzliwość, ale sposób osiągnięcia pewnych celów, narzędzie socjalne. Ludzie robią różne rzeczy nie czując ich tak naprawdę w sercu. Robią je 'bo tak wypada'.


Dla mnie jedynym słusznym stanem jest faktyczne odczuwanie tego wszystkiego, co pozytywne. Emanowanie dobrocią. Bezwarunkowe przebaczenie wszystkim i prośba o przebaczenie. Tyle osób powtarza "i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom", nie rozumiejąc tego. A ja, osoba nienależąca do Kościoła Katolickiego, rozumiem. Coś tu jest nie tak.

To, o czym mówię, jest prawdziwie piękne. Stanowi wyższy stan, który pozwala się uwolnić od tych wszystkich rzeczy, które wymieniłem na początku:

Nienawiść, nieżyczliwość, zawiść, zazdrość, gniew, złość, poczucie winy. 

Właśnie dlatego Archanioł Michał, mój, jakby się nie patrzeć, patron, jest dla mnie inspiracją. Wierzę, że każdy z nas ma w sobie taki byt doskonały pod tym względem, taką nadświadomość, boską iskrę, takiego anioła stróża. I nie ma nic lepszego niż dążenie do tego, co jest dla niego naturalne. Od walki o najlepszego, najprawdziwszego siebie.

Oczywiście nic nie przychodzi łatwo. Ale zawsze można prosić o wsparcie siły wyższe...

Uwielbiam to imię.

niedziela, 5 grudnia 2010

Fundamenty cz. 2 - "Być czy mieć?"

Kolejnym pytanie, które chcę sobie zadać jest:

"Czy wolę 'być', czy może bardziej cenię 'mieć'? Jak umieściłbym się w tej skali?"

Myślę, że to pytanie jest związane z tym, czego pragniemy, co jest dla nas istotne. Człowiek może dążyć do powiększenia swojego majątku fizycznego lub też dążyć do rozwoju siebie jako jednostki. Zatem można podzielić ludzi na tych, którzy czerpią przyjemność z życia przede wszystkim poprzez posiadanie oraz na tych, którzy robią to nade wszystko przez bycie.

Zanim odpowiem sobie na pytanie gdzie ja się w tym znajduję, postaram się lepiej zdefiniować oba te bieguny.


"Mieć" - co tak właściwie kryje się pod tym słowem? 

Mieć, czyli inaczej 'posiadać'. Ten typ ludzi swoje największe marzenia, czasem skrywane, wiąże z bogactwem materialnym. Uważają, że szczęście da im posiadanie więcej. Dążą do dostatku materialnego i sprawia im to największą frajdę. Wizja sportowego samochodu, dużego domu z basenem, dostatku, egzotycznych podróży. To jest to o czym najbardziej lubią marzyć ludzie typu 'mieć'. Pochłania ich to i napędza ich ambicje i pasję. Jest to również postawa promowana przez kapitalizm, który rządzi dzisiejszym światem.




"Być"- co przez to rozumiem?

Są też jednak ludzie, których nie obchodzi zbyt wiele majątek. Oni chcą przede wszystkim "być" - być kochanymi, być kochającymi wobec innych, być zawsze szczęśliwymi (niezależnie od czynników zewnętrznych), być mądrymi, być dobrymi, być spełnionymi w rodzinie, być zdrowymi, być oświeconymi, być docenianymi... Można tak długo ciągnąć. 
Dużo częściej zgłębiają siebie samych. Starają się jak najlepiej poznać swoje 'ja'. Długie, szczęśliwie przeżyte życie, pełne przygód, miłości, spełnienia, zakończone największym zbliżeniem się do prawdy na temat życia, ciepłe ognisko domowe - to jest właśnie 'to coś' dla ludzi typu "być".


Gdzie ja się w tym znajduję? Na podstawie samych moich pragnień nie potrafię określić do której grupy należę. Chcę wszystkiego, co dobre. Weźmy się zatem za poglądy.
Kiedyś kompletnie nie obchodziły mnie pieniądze. Jedyne, co mnie obchodziło to rozwijanie siebie, capoeira, ciekawość świata i poczucie wielkiej przygody. Dla mnie istniało tylko 'być'. Nie była to zła koncepcja. Byłem niesamowicie z tym szczęśliwy.

Wnioski do jakich doszedłem były jasne. 
Wyobraźmy sobie taką sytuację. Mam wszystkie dobra na świecie jakie tylko mogę sobie wymarzyć. Mogę kupić wszystko, WSZYSTKO. Ha, powiedzmy sobie nawet, że jestem bogatszy od rządu Chin. Co się stanie kiedy coś mnie pozbawi tego bogactwa? Kiedy stracę wszystko, wszystkie materialne rzeczy jakie posiadam. Nie mam nic. Czy zmieniłbym się jako osoba? Kim jestem w tym momencie? Czy to nie jest tak, że w chwili kiedy zniknęło wszystko, co materialne, zniknąłem też ja? Czy w swoim materializmie nie zacząłem określać się rzeczami dookoła mnie?
Tak, zmieniłbym się. Byłbym niewyobrażalnie smutny. Byłbym nikim. Okazałoby się, że byłem określony przez rzeczy dookoła mnie.
A capoeira w pieśniach niesie przesłanie: "Hoje tem, amanha não tem"
Czyli 'dzisiaj masz, jutro nie' - i musisz się z tym liczyć. Znaleźć źródło szczęścia w czymś innym niż w posiadaniu. Kiedy zawierzamy nasze szczęście otoczeniu, nasze szczęście staje się zależne od tego otoczenia. Stajemy się żaglem na wietrze - tak jak zawieje, tak się miewa szczęście.
Jak dla mnie, to jest straszne.

Szczęście jest tak naprawdę umiejętnością radowania się. Prawdziwe szczęście nie jest zależne od rzeczy materialnych. Nasz mózg nie rozumie takiej koncepcji. To nie jest radość z nowego przybytku - to jest emocja. A emocje są zawsze tymczasowe. To jaki jest nasz obecny stan nie ma żadnego wpływu na to jak możemy się czuć. Jeżeli potrafisz się cieszyć, będziesz przeżywać bezustanny orgazm przez cały czas. Ja znam to uczucie. Myśląc, że szczęście jest zależne od pewnych rzeczy, doprowadzamy do tego, że nigdy nie jesteśmy syci. Zawsze jest kolejna rzecz, zawsze może być lepiej. I w ten sposób jesteśmy nieszczęśliwi i nieusatysfakcjonowani.




Ale jednak w międzyczasie doszedłem do innego wniosku. Zrozumiałem coś, co powiedziane jest w Biblii.
"Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz"
Człowiek na obraz Boga. Według mnie oznacza to, że każdy ma w sobie boską cząstkę - nadświadomość. Ma predyspozycje do nieskończonych możliwości.

Właśnie jestem w trakcie badania tego fenomenu. Wiem, że to działa, ale nie jestem w stanie na obecnym etapie pojąć jak to się dokładnie dzieje. Mogę zgadywać, ale zgadywanie to nie wiedza. Ale wiem, że tak jest. Być może zgłębianie tematu, medytacja, rozwój duchowy, kiedyś mi objawią prawdę.
Pierwszy mój kontakt z tą myślą o nieskończonych możliwościach nastąpił może 2-3 lata temu. Gdzieś pomiędzy pierwszą klasą liceum, a drugą. Swoją drogą to był dość przełomowy moment w moim życiu pod każdym względem. Trochę się pozmieniało. Osoby z mojej klasy pewnie część widziały :) No ale:
Powiedziałem wtedy, że coś jest niemożliwe. Mój ojciec optował za tym, że nie ma nic niemożliwego. Kiedy mój mózg odrzucił tą koncepcję, zacząłem argumentować. I wtedy on powiedział mi "Wymień mi jedną, JEDNĄ rzecz, którą ludzkość nigdy, ale to nigdy nie będzie w stanie osiągnąć. Pod warunkiem, że będzie tego chciała.".
Nie byłem w stanie znaleźć takiej rzeczy. Siedziałem i nie byłem w stanie znaleźć bariery nie do przeskoczenia. To zrobiło na mnie duże wrażenie i zmusiło do refleksji.

Jak to się ma do być czy mieć? Tak, że stwierdziłem, że można przecież zarówno 'być', jak i 'mieć'. Nic nie stoi na przeszkodzie.


Bardzo mnie zaczął nakręcać owy filmik:

Zacząłem sobie wyobrażać, że siedzę za kółkiem i po środku kierownicy widzę znaczek mustanga na żółtym tle.
Porsche

W The Sims 3 zbudowałem sobie posiadłość swoich marzeń. Kiedy już skończyłem, zamykałem oczy i przechodziłem się po niej tak jakby to była rzeczywistość. Wyobrażałem sobie życie jakie w niej płynie, rodzinę. Straszną frajdę mi to wszystko sprawia.

Zatem chcę i 'być' i 'mieć'.
Jednak z tego duetu, 'być' jest dla mnie ważniejsze. Mój rozwój duchowy, światłość umysłu, szczęście, rodzina, zdrowie, dobroć, promieniowanie miłością i zrozumieniem wobec wszystkich ludzi dookoła, no i miłość romantyczna. To są rzeczy, które przyjmuję jako podstawowe wartości w życiu, które warto pielęgnować (a do niektórych wciąż dążyć). Ta ostatnia sprawa... No cóż, ile razy by mi nie wyszło, zawsze sobie mówię, że widocznie czeka na mnie coś znacznie lepszego niż to, w co chciałem się wpakować :-)



To tyle ode mnie na ten temat :) Dziękuję za lekturę. Ja wracam do zgłębiania mądrych książek.
(dzięki Muszin ;) )