sobota, 18 grudnia 2010

O dobroci

Archanioł Michał - "Quis ut Deus?"
Kiedyś byłem bardzo neutralnie nastawiony do swojego imienia. Michał - myślałem, że nic w nim niezwykłego. Jednak ostatnimi czasy bardzo je polubiłem.

Pochodzi ono z języka hebrajskiego, od imienia jednego z najważniejszych aniołów według wierzeń żydów i chrześcijan.
Archanioł Michał - wódz niebiańskich zastępów.
"Jest niezmordowanym mistrzem dobroci i zawsze pomaga podnieść się pokonanym. Michał stosuje reguły samotnego wojownika; zawsze jest skłonny pomóc załagodzić konflikt i rozwiązać kłopot."
Gdy 1/3 aniołów zbuntowała się przeciwko Bogu na czele anioła Lucyfera, archanioł Michał miał jako pierwszy się sprzeciwić słowami "Michael" (czyt. tak jak po polsku), czyli "Któż jak Bóg!" . Po tym rzekomo, z pomocą innych aniołów, strącił buntowników do piekła.

To właśnie odkrycie postaci, której to imię zawdzięcza swoją popularność na świecie, sprawiło, że bardzo je polubiłem. Obrońca dobra, silny na tyle, aby zniszczyć każde zło.



Dla mnie właśnie dobro jest dość istotną wartością. Odnajduję duży sens w dążeniu do bycia prawdziwie dobrym.

Nienawiść, nieżyczliwość, zawiść, zazdrość, gniew, złość, poczucie winy. 

To wszystko  to są uczucia i postawy, które towarzyszą każdemu człowiekowi w pewnych momentach. Niektórzy są bardziej bezwzględni, innych z kolei łapie czasem sumienie. Najczęściej ludzie tego nie kontrolują.
Uważam, że świat byłby lepszy gdyby ludzie bardziej pragnęli czynić dobro. Gdyby wyższy poziom świadomości mógł zatryumfować nad zwierzęcymi instynktami.

Do tego dążą właściwie wszystkie religie. Rozgraniczają to, co dobre od tego, co złe i mówią 'czyń dobrze, a wzbraniaj się od zła'.
 Ma to skutki. Na pewno ludzie dawniej postępowali na mniej 'cywilizowany' sposób. Ale to jednak nie to. To, że mając okazję do niezauważonej kradzieży nie kradniemy, to wcale nie jest wynik dążenia do bycia dobrym. Po prostu w naszym społeczeństwie przyjęły się pewne zasady współżycia społecznego. Które nie są w stu procentach prawdziwe.
Czy kiedy widzisz starszą osobę w tramwaju, czy zawsze czujesz od serca prawdziwe współczucie i życzliwość ustępując jej miejsca? Czy może czułbyś się dziwnie, głupio, siedząc kiedy ona jest obok? Albo że 'tak wypada'? Ile jest 'katolików', którzy tak naprawdę nie rozumieją nauki swojego wyznania? Którzy dobrych udają tylko w kościele, albo nawet nie?

Mnie z kolei chodzi o prawdziwe dążenie do wyzbycia się zła ze swojej osoby. Tym też zajmowały się zawsze religie. Islamski 'dżihad' jest to właśnie koncepcja walki o bycie lepszym człowiekiem. Jezus w swoich naukach również zmierzał do tego samego. Do przebaczenia i miłości wobec innych.

Uważam, że jest to możliwe, i warto do tego dążyć; pracować nad tym. Starać się wyzbyć negatywnych uczuć wobec otoczenia, zastępując je pozytywnymi. To przenosi nas na zupełnie nowy poziom życia i świadomości. 



Co jest dla mnie nie tak? Podeprę się pewną książką, która nieco otworzyła moje oczy:

a) Miłość zamieniana jest na kontrakty.
Małe dziecko kocha swoją matkę niezależnie od jakichkolwiek czynników - pochodzenia, koloru oczu, wykształcenia, wagi, wzrostu, rozmiarów części ciała i całej reszty - czego dorosły mężczyzna może nie umieć jej dać.
Miłość w naszym świecie przybrała formę umów międzyludzkich, które opierają się na wymianie dóbr i usług. Umysł nie jest w stanie kontrolować miłości, a ponieważ w jego naturze leży rozumienie świata tworzonymi historiami, dlatego odrzuca miłość jako formę życia na rzecz zrozumiałych przez siebie kontraktów.
Dziecko tego się uczy. Dostaje systematycznie warunkowe komunikaty, np. "fajnie, że dostałeś trójkę, ale przynieś następnym razem piątkę i dostaniesz dziesięć złotych". Od razu pojmuje, że dopiero gdy jest jakieś, kiedy spełnia określone warunki, wtedy dopiero dostaje akceptację, uwagę i całą resztę potrzebnych do funkcjonowania w dziecięcym świecie rzeczy. W gronie koleżeńskim też się uczy, że jest lubiany tylko kiedy spełnia pewne warunki. Adaptuje się zatem do warunków i tworzy cały szereg osobowości, które potem, w postaci dialogów wewnętrznych, walczą między sobą o to, co powinno się, ma lub mogło zrobić.
A tak naprawdę w naturze każdego z nas, obojętnie od tego jak bardzo się zgubiliśmy, jest kochać. Nigdy nie trzeba się uczyć miłości. Wystarczy, że porzuci się niekochanie - wszystkie lęki, obawy, poczucia winy i inne cienie.

b) Przyjaźń staje się znajomością.
Którą warto mieć, bo można coś zyskać. I wtedy człowiek staje się dobrym produktem, który ma do zaoferowania określone usługi. Jeśli nie, przestaje być usługodawcą, to znaczy <khy, khy>, 'przyjacielem'. To nie jest naturalna miłość do ludzi. To są warunkowe kategorie, zależne od określonych czynników. Od ludzi chcemy różnych rzeczy. Znajomości tworzą się w celu czerpania korzyści.

c) Życzliwość staje się uprzejmością.
Kiedy jesteśmy mili, ludzie lepiej nas traktują. Szybko się uczymy, że uprzejmość to chodliwy towar. Ale to prowadzi do tego, że niektórzy ludzie traktują pomaganie innym jako rynkowy sposób osiągnięcia czegoś. 'Jestem miły, bo wszyscy się wtedy uśmiechają i ze wszystkimi jestem w dobrych stosunkach'. 
Niby dobrze, ale to jednak pozory. To nie jest naturalna życzliwość, ale sposób osiągnięcia pewnych celów, narzędzie socjalne. Ludzie robią różne rzeczy nie czując ich tak naprawdę w sercu. Robią je 'bo tak wypada'.


Dla mnie jedynym słusznym stanem jest faktyczne odczuwanie tego wszystkiego, co pozytywne. Emanowanie dobrocią. Bezwarunkowe przebaczenie wszystkim i prośba o przebaczenie. Tyle osób powtarza "i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom", nie rozumiejąc tego. A ja, osoba nienależąca do Kościoła Katolickiego, rozumiem. Coś tu jest nie tak.

To, o czym mówię, jest prawdziwie piękne. Stanowi wyższy stan, który pozwala się uwolnić od tych wszystkich rzeczy, które wymieniłem na początku:

Nienawiść, nieżyczliwość, zawiść, zazdrość, gniew, złość, poczucie winy. 

Właśnie dlatego Archanioł Michał, mój, jakby się nie patrzeć, patron, jest dla mnie inspiracją. Wierzę, że każdy z nas ma w sobie taki byt doskonały pod tym względem, taką nadświadomość, boską iskrę, takiego anioła stróża. I nie ma nic lepszego niż dążenie do tego, co jest dla niego naturalne. Od walki o najlepszego, najprawdziwszego siebie.

Oczywiście nic nie przychodzi łatwo. Ale zawsze można prosić o wsparcie siły wyższe...

Uwielbiam to imię.

niedziela, 5 grudnia 2010

Fundamenty cz. 2 - "Być czy mieć?"

Kolejnym pytanie, które chcę sobie zadać jest:

"Czy wolę 'być', czy może bardziej cenię 'mieć'? Jak umieściłbym się w tej skali?"

Myślę, że to pytanie jest związane z tym, czego pragniemy, co jest dla nas istotne. Człowiek może dążyć do powiększenia swojego majątku fizycznego lub też dążyć do rozwoju siebie jako jednostki. Zatem można podzielić ludzi na tych, którzy czerpią przyjemność z życia przede wszystkim poprzez posiadanie oraz na tych, którzy robią to nade wszystko przez bycie.

Zanim odpowiem sobie na pytanie gdzie ja się w tym znajduję, postaram się lepiej zdefiniować oba te bieguny.


"Mieć" - co tak właściwie kryje się pod tym słowem? 

Mieć, czyli inaczej 'posiadać'. Ten typ ludzi swoje największe marzenia, czasem skrywane, wiąże z bogactwem materialnym. Uważają, że szczęście da im posiadanie więcej. Dążą do dostatku materialnego i sprawia im to największą frajdę. Wizja sportowego samochodu, dużego domu z basenem, dostatku, egzotycznych podróży. To jest to o czym najbardziej lubią marzyć ludzie typu 'mieć'. Pochłania ich to i napędza ich ambicje i pasję. Jest to również postawa promowana przez kapitalizm, który rządzi dzisiejszym światem.




"Być"- co przez to rozumiem?

Są też jednak ludzie, których nie obchodzi zbyt wiele majątek. Oni chcą przede wszystkim "być" - być kochanymi, być kochającymi wobec innych, być zawsze szczęśliwymi (niezależnie od czynników zewnętrznych), być mądrymi, być dobrymi, być spełnionymi w rodzinie, być zdrowymi, być oświeconymi, być docenianymi... Można tak długo ciągnąć. 
Dużo częściej zgłębiają siebie samych. Starają się jak najlepiej poznać swoje 'ja'. Długie, szczęśliwie przeżyte życie, pełne przygód, miłości, spełnienia, zakończone największym zbliżeniem się do prawdy na temat życia, ciepłe ognisko domowe - to jest właśnie 'to coś' dla ludzi typu "być".


Gdzie ja się w tym znajduję? Na podstawie samych moich pragnień nie potrafię określić do której grupy należę. Chcę wszystkiego, co dobre. Weźmy się zatem za poglądy.
Kiedyś kompletnie nie obchodziły mnie pieniądze. Jedyne, co mnie obchodziło to rozwijanie siebie, capoeira, ciekawość świata i poczucie wielkiej przygody. Dla mnie istniało tylko 'być'. Nie była to zła koncepcja. Byłem niesamowicie z tym szczęśliwy.

Wnioski do jakich doszedłem były jasne. 
Wyobraźmy sobie taką sytuację. Mam wszystkie dobra na świecie jakie tylko mogę sobie wymarzyć. Mogę kupić wszystko, WSZYSTKO. Ha, powiedzmy sobie nawet, że jestem bogatszy od rządu Chin. Co się stanie kiedy coś mnie pozbawi tego bogactwa? Kiedy stracę wszystko, wszystkie materialne rzeczy jakie posiadam. Nie mam nic. Czy zmieniłbym się jako osoba? Kim jestem w tym momencie? Czy to nie jest tak, że w chwili kiedy zniknęło wszystko, co materialne, zniknąłem też ja? Czy w swoim materializmie nie zacząłem określać się rzeczami dookoła mnie?
Tak, zmieniłbym się. Byłbym niewyobrażalnie smutny. Byłbym nikim. Okazałoby się, że byłem określony przez rzeczy dookoła mnie.
A capoeira w pieśniach niesie przesłanie: "Hoje tem, amanha não tem"
Czyli 'dzisiaj masz, jutro nie' - i musisz się z tym liczyć. Znaleźć źródło szczęścia w czymś innym niż w posiadaniu. Kiedy zawierzamy nasze szczęście otoczeniu, nasze szczęście staje się zależne od tego otoczenia. Stajemy się żaglem na wietrze - tak jak zawieje, tak się miewa szczęście.
Jak dla mnie, to jest straszne.

Szczęście jest tak naprawdę umiejętnością radowania się. Prawdziwe szczęście nie jest zależne od rzeczy materialnych. Nasz mózg nie rozumie takiej koncepcji. To nie jest radość z nowego przybytku - to jest emocja. A emocje są zawsze tymczasowe. To jaki jest nasz obecny stan nie ma żadnego wpływu na to jak możemy się czuć. Jeżeli potrafisz się cieszyć, będziesz przeżywać bezustanny orgazm przez cały czas. Ja znam to uczucie. Myśląc, że szczęście jest zależne od pewnych rzeczy, doprowadzamy do tego, że nigdy nie jesteśmy syci. Zawsze jest kolejna rzecz, zawsze może być lepiej. I w ten sposób jesteśmy nieszczęśliwi i nieusatysfakcjonowani.




Ale jednak w międzyczasie doszedłem do innego wniosku. Zrozumiałem coś, co powiedziane jest w Biblii.
"Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz"
Człowiek na obraz Boga. Według mnie oznacza to, że każdy ma w sobie boską cząstkę - nadświadomość. Ma predyspozycje do nieskończonych możliwości.

Właśnie jestem w trakcie badania tego fenomenu. Wiem, że to działa, ale nie jestem w stanie na obecnym etapie pojąć jak to się dokładnie dzieje. Mogę zgadywać, ale zgadywanie to nie wiedza. Ale wiem, że tak jest. Być może zgłębianie tematu, medytacja, rozwój duchowy, kiedyś mi objawią prawdę.
Pierwszy mój kontakt z tą myślą o nieskończonych możliwościach nastąpił może 2-3 lata temu. Gdzieś pomiędzy pierwszą klasą liceum, a drugą. Swoją drogą to był dość przełomowy moment w moim życiu pod każdym względem. Trochę się pozmieniało. Osoby z mojej klasy pewnie część widziały :) No ale:
Powiedziałem wtedy, że coś jest niemożliwe. Mój ojciec optował za tym, że nie ma nic niemożliwego. Kiedy mój mózg odrzucił tą koncepcję, zacząłem argumentować. I wtedy on powiedział mi "Wymień mi jedną, JEDNĄ rzecz, którą ludzkość nigdy, ale to nigdy nie będzie w stanie osiągnąć. Pod warunkiem, że będzie tego chciała.".
Nie byłem w stanie znaleźć takiej rzeczy. Siedziałem i nie byłem w stanie znaleźć bariery nie do przeskoczenia. To zrobiło na mnie duże wrażenie i zmusiło do refleksji.

Jak to się ma do być czy mieć? Tak, że stwierdziłem, że można przecież zarówno 'być', jak i 'mieć'. Nic nie stoi na przeszkodzie.


Bardzo mnie zaczął nakręcać owy filmik:

Zacząłem sobie wyobrażać, że siedzę za kółkiem i po środku kierownicy widzę znaczek mustanga na żółtym tle.
Porsche

W The Sims 3 zbudowałem sobie posiadłość swoich marzeń. Kiedy już skończyłem, zamykałem oczy i przechodziłem się po niej tak jakby to była rzeczywistość. Wyobrażałem sobie życie jakie w niej płynie, rodzinę. Straszną frajdę mi to wszystko sprawia.

Zatem chcę i 'być' i 'mieć'.
Jednak z tego duetu, 'być' jest dla mnie ważniejsze. Mój rozwój duchowy, światłość umysłu, szczęście, rodzina, zdrowie, dobroć, promieniowanie miłością i zrozumieniem wobec wszystkich ludzi dookoła, no i miłość romantyczna. To są rzeczy, które przyjmuję jako podstawowe wartości w życiu, które warto pielęgnować (a do niektórych wciąż dążyć). Ta ostatnia sprawa... No cóż, ile razy by mi nie wyszło, zawsze sobie mówię, że widocznie czeka na mnie coś znacznie lepszego niż to, w co chciałem się wpakować :-)



To tyle ode mnie na ten temat :) Dziękuję za lekturę. Ja wracam do zgłębiania mądrych książek.
(dzięki Muszin ;) )

wtorek, 30 listopada 2010

Fundamenty cz. 1 - "Co chcę robić po ukończeniu studiów?"

Przejdźmy zatem do fundamentalnych kwestii. Mam potrzebę ich omówienia, gdyż w związku z ostatnią sporą zmianą środowiska (rozpoczęcie studiów), poczułem się niepewny tego, czy aby na pewno idę w dobrym kierunku, czy to co robię jest zgodne ze mną. Poczułem, że nie odpowiedziałem sobie na pewne p o d s t a w o w e pytania. Powinienem to zrobić. Spisałem sobie ich listę. Teraz odpowiem na jedno z nich, a następnie będę odpowiadał na kolejne.

Zamieszczę to, co naskrobałem kiedy czułem tę niepewność:




[cytat]
Czytam swój dziennik od deski do deski... Tempos que nao voltam mais? <'czasy które nie wrócą?' - dop. red.> Oby nie.

Kurwa, jaki to ja byłem mądry kiedyś, nie to co teraz. Dosłownie - osioł na dwóch nogach pod względem fundamentów i podejścia do życia.
Pewnych rzeczy sobie chyba nie przemyślałem wystarczająco dobrze. Nie odpowiedziałem sobie dość wyczerpująco na fundamentalne pytania i włączyłem ponownie auto-pilota życiowego. Przez co czuję się niepewnie.
 Dlaczego tak sądzę? Wtedy mogłem sobie bez problemu powiedzieć "ja znam swoje powołanie".  Dzisiaj niby wiem, ale liczę na to, że coś tam się jeszcze ukształtuje i dopowie. A gówno prawda. Albo teraz zastanowię się nad sobą i zdefiniuję jasno swoją osobę w tym nowym środowisku, jakim jest uniwerek, albo puszczam kierownicę, pierdzę w stołek i patrzę co się stanie.

Druga opcja grozi tym, że mogę dotrzeć nie tam, gdzie chcę w głębi, ale tam gdzie chce mnie widzieć ktoś inny, otoczenie.

Zamieszczę taki krótki fragment z października 2009. Pustaka (pod względem energii serca) chyba chcę z siebie zrobić na tych studiach. Nawet obecnie w dzienniku zostało już samo pierdolenie o giełdzie, posunięciach inwestycyjnych i biznesach. Głębszych kwestii nie ma. Biznesmen w krawacie się znalazł, dobre sobie :-D

"Zadałem sobie pytanie i chciałbym na nie odpowiedzieć: dlaczego? Dlaczego ćwiczę?
Ćwiczę dlatego, że dzięki capoeira przeżywam wspaniałą przygodę. Te wszystkie wyjazdy... Będzie co wspominać. Ćwiczę dlatego, że capoeira jest częścią mnie. Kiedy nie mogę trenować, jestem pełen negatywnych emocji. Moje życie staje się P-U-S-T-E. Szkoła-dom-szkoła-dom-impreza-szkoła. Do dupy.

Tym, co sprawia, że nie zamieniłbym capo co coś innego jest muzyka, ruch, poczucie braterstwa w grupie, mnóstwo ciekawych ludzi. CHĘĆ stanięcia kiedyś pod Cristo Redentor.
Dalej mam dylemat co do mojej przyszłosci. Boję się, że na polibudzie i później nie będe mógł ćwiczyć. To jest dla mnie niedopuszczalne. Chcę chronić pierwiastek mojego szczęścia.
Myślę o "Alchemiku" i o tym jak ta sytuacja pasuje do mnie. Jestem jak ten sklepikarz, co chciał być pasterzem. Jak pasterz ze snem o piramidach. Mój sen to Rio, Brazylia. Mogę zostać kierownikiem i prowadzić życie jak sklepikarz. Ale czy mogę jednocześnie pozostać pasterzem?
Nieszczęśliwy jest ten, kto podąża nieswoją drogą. Ja znam swoje powołanie. Taki mądry cytat:
'Jedno wiem na pewno...
Nikt nie może wybrać za nas drogi, którą kroczymy.' 

[koniec cytatu]


Teraz zachodzę w głowę co ja wtedy miałem na myśli pisząc 'znam swoje powołanie'. Chętnie bym z tego skorzystał.
Ale nie wiem, więc zacznę od podstaw i postaram się to teraz okreslić.

Pytanie numer 1:
Co chcę robić po ukończeniu studiów?


Po ukończeniu studiów chcę zajmować się docelowo biznesem. Drogą która ma mi w tym pomóc jest inwestowanie, czym zajmuję się już od przełomu maja i czerwca 2010.
Kiedyś myślałem, że pieniądze nie mają znaczenia i mogę być od nich wolny. Problem w tym, że nie miałem planu na to jak chcę to pogodzić z resztą życia. A co jak będę miał rodzinę? Powiem im, że pieniędzy nie ma i jedzenia nie ma, bo wartościami materialnymi nie należy się przejmować? :D Dopóki nie jestem w takiej sytuacji, mogę sobie dywagować. A kiedy będę to już nie będzie wyboru.
Doszedłem do innego wniosku. A brzmi on: pieniądze nie są ważne wtedy kiedy się ich ma dość.
Widzę ile moi rodzice wydają na wszystko. Nie chcę się kiedyś obudzić i stwierdzić, że moje przekonanie było błędne bo ledwie wiążę koniec z końcem.
To nie jest wolność. To jest dopiero niewolnictwo. Niewolnictwo, bo to ja muszę pracować na pieniądze. A powinno być tak, że to moje pieniądze i posunięcia pracują na mnie. Wtedy jestem wolny.
To czego pragnę to możliwość zrobienia dużej kasy. Na etacie to uj, a nie duża kasa. Na pewno nie dla młodych ludzi.

-> W biznesie mogę się zająć wszystkim. Nie jestem zamknięty na jedną rzecz. Jak mi się znudzi to mogę się zająć czymś zupełnie innym. Jeżeli w czymś jestem dobry, zawsze mogę z tego zrobić coś dochodowego, co by to nie było.

-> Własny biznes daje mi poczucie stworzenia czegoś dużego, co jest moim dziełem. Przynosi satysfakcję, że jest coś, co ja wytworzyłem na tym świecie.

-> Nie lubię pracować pod komendą innych. Denerwuje mnie kiedy muszę siedzieć uniżony kiedy ktoś jest wobec mnie nie w porządku, tylko dlatego, że jest moim szefem. Od zawsze tak miałem. Kiedy byłem małym domowym buntownikiem, rodzina się mi mówiła 'Chciałbym zobaczyć Cię kiedyś w pracy, kiedy będziesz miał szefa.'. Ja odpowiadałem oburzony 'To proste - nie będę miał szefa! To ja będę szefem!'. Kiedy przyszedłem do pracy w hipermarkecie na kasy, napotkałem tam zakompleksionego gbura na nadzorze kas. Zrobił mi taki mobbing, że przyszedłem do domu i się kompletnie załamałem. Nie miałem na niego wystarczająco obraźliwych słów, a nic mu nie mogłem pisnąć. Musiałem z uśmiechem przyjmować jego idiotyzmy. Ja tam byłem tylko tymczasowo, ale co jeżeli bym miał rodzinę na utrzymaniu i też dostał takiego palanta? Byłbym z tym nieszczęśliwy.

-> Co jest powiązane z poprzednim - nie chcę być wiecznie mrówką, którą można zgnieść jak tylko się ma ochotę; trybikiem w czyjejś korporacji. Jak mogę czuć się bezpiecznie kiedy moje być albo nie być zależy od kaprysu kogoś innego?

-> Biznes motywuje mnie do realnego pozyskiwania umiejętności zamiast zdobywania papierków. Tylko ja odpowiadam za to, czego się nauczyłem. Nikomu nie muszę udowadniać, że jestem coś wart. Udowadniam to sobie poprzez działanie. Jestem odpowiedzialny za siebie.

-> Mam poczucie, że pracuję na siebie. Jest to lepsze niż praca dla zysku innych.

Z drugiej strony bizes jest strasznie niepewny. Nigdy nie jestem w stanie powiedzieć 'to wypali' albo 'to nie wypali'. Stawiam bardzo wiele na jedną kartę i ryzykuję. Ale jeżeli się uda. Wydaje mnie się to o tyle lepsze od pracy pod kimś. Wtedy cały trud się zwróci. Kosztem może się okazać czaso- i praco-chłonność biznesu w fazie rozruchu. Nie chciałbym zaniedbywać innych sfer życia. To jest ciężka sprawa. Jak bardzo pragnę być wolny finansowo? Mieć dość i już o pieniądze nie dbać? Czy jestem w stanie się wystarczająco poświęcić?

Dla mnie to jest najlepsza opcja w życiu, zatem bardzo tego pragnę. Chociaż w rachunku 'być czy mieć' określiłbym się zdecydowanie na 'być'. Zatem czy nie znajdą się inni, którzy będą chcieć bardziej?
Mój biznes musi być jak najbardziej innowacyjny. To mi dopiero daje szansę na tym polu. Dlatego drogi Zajączku w kółko szukaj możliwości! Załóż, że wszystko jest możliwe i myśl wolny od barier. Zbierz jak najwięcej pomysłów, które mogą zmienić nieco świat zwykłego człowieka, które są rewolucyjne. I na tym bazuj, bo tam są pieniądze. Poseł Michał Jaros dał mi też radę - jeżeli znajdziesz coś interesującego, to zacznij robić cokolwiek w tym kierunku. Jeżeli nie wyjdzie to rób coś innego, ale kurdę rób. Tylko odważni mają szansę na sukces.

Myślę, że o biznesie należy myśleć już teraz, na studiach. Mam już nawet swoje innowacyjne pomysły. Boję się tylko, że mają one taką skalę, że wpierw muszę się zająć czymś mniejszym i tam zdobyć doświadczenie.

Ale muszę przyznać, że te duże i ambitne projekty od razu zarażają mnie pasję i rwę się do nich. Rzucać się na głęboką wodę, czy nie? Oto jest pytanie. Kto uwierzy w moje idee i mnie wspomoże? Jestem na zarządzaniu. Wiem, że takich rzeczy samemu się nie robi. Musiałbym skompletować zespół, aby pracować nad koncepcjami organizacji.

To tyle. Będę jeszcze odpowiadał sobie na parę pytań tego rodzaju :-) Do następnego!

Uwaga codzienna

Jutro mam odwołany wykład. Korzystając z tego jeszcze przed snem coś skrobnę :-) Ostatnimi tematami jakie się u mnie pojawiły są  "fundamenty i samoświadomość" i "codzienna uwaga".
Czyli w skrócie: a) samoświadomość w dłuższym okresie czasu b) samoświadomość w teraźniejszości.

Zacznę od tego drugiego, bo temat o fundamentach chcę powiązać z odpowiadaniem sobie na równie fundamentalne pytania, co może się okazać dłuższym i/lub wielokrotnym posiedzeniem. Na takowe nie mam teraz czasu.

A zatem:

Samoświadomość i codzienna uwaga na sprawy dookoła sprawiają, że nie tylko istniejemy, ale też żyjemy. Bardzo często ludzie przestają być tak naprawdę ludźmi i stają się robotami, które podążają za pewnymi schematami postępowania. Ich umysł to wieczny matriks. Tak właściwie to każdy człowiek jest już tak zrobiony, że żyje w takim swoim matriksie. Myślisz, że Ty nie żyjesz? Nieprawda, to tylko dlatego, że Twój matriks wpisuje się w matriks społeczny, uznawany za 'racjonalny'. Teraz jednak nie czas na to, aby wyjaśniać o co tu chodzi i dlaczego tak jest. Wystarczy, że powiem, że nasze poznanie jest okropnie podatne na sugestie. Mózg jest bardzo wygodnicki i dąży do jak największego automatyzmu w swoim funkcjonowaniu. To jest normalne, ja też tak mam. Ale chciałbym jednak trochę zwiększyć swój wpływ na siebie samego. Drogą do tego jest poszerzanie świadomości.

Zaobserwowałem u siebie, że jeżeli świadomie nie wytężę uwagi, odbieram bardzo mało z tego co się dzieje dookoła mnie. Za to jeżeli wytężam uwagę, jestem w stanie rejestrować, rozumować i spamiętywać bardzo wiele.
Przykładowo ktoś coś do mnie mówi. Ja mogę patrzeć na tą osobę i ładnie uśmiechać, ale zdarza się tak, że to co do mnie ten ktoś powiedział stało się dla mnie po prostu ciągiem dźwięków nie składającym się w całość. Aż nagle dochodzi do tego, że muszę coś powiedzieć. I wtedy zostaje mi odnotować ponownie to zjawisko i poprosić o powtórzenie sentencji, tym razem wytężając umysł.
Ale z drugiej strony wiem, że profesjonalne testy IQ wykazały, że moje rozumienie i zapamiętywanie ze słuchu są na bardzo wysokim poziomie. Że to jest jedna z moich najmocniejszych stron. Tylko kiedy mi to sprawdzali, porządnie się skupiłem. Nie myślałem o niczym innym.

W książce Dan'a Millman'a, "Droga miłującego pokój wojownika", był taki fragment. Młody gimnastyk przeniósł się do równoległej rzeczywistości, stał na krawędzi dachu wielkiego stadionu, gdzie odbywały się zawody gimnastyczne. Mógł on czytać w myślach ludzi na których spojrzał przez lornetkę. Zauważył, że Ci najlepsi zawodnicy w czasie swoich występów są maksymalnie skoncentrowani i nie mają myśli. Jak mnisi buddyjscy, są w stanie wtedy osiągać wielkie rzeczy. Kiedy jeden z zawodników w czasie ewolucji akrobatycznych usłyszał bardzo głośny krzyk i przez milisekundę w jego umyśle pojawiła się myśl o treści 'co?', skończył skok upadkiem.

Zatem kiedy ludzie przebywają w rzeczywistości swojego umysłu zamiast w rzeczywistości świata realnego, skazują się na małą skuteczność swojego myślenia i działania. Nie znaczy to wyłączenia uczuć, ale raczej oczyszczenia się z szumu myślowego i uwolnienia się od tak lubianego przez mężczyzn stanu umysłu który określa się słowem 'NIC' :-D


Wracając do przykładu z rozmową. To jest jeszcze pół biedy. Gorzej jak przychodzi do wykładu i przez półtora godziny trzeba tylko słuchać, bez aktywizowania umysłu poprzez aktywne uczestnictwo w dyskusji. A brak uwagi jest karany większą ilością nauki w domu.
Ponieważ często łapię się na tym, że nie przebywam 'tu i teraz', muszę wyciągnąć wniosek:
Muszę wykształcić sobie nawyk, który sprawi, ze punktem wyjścia będzie dla mnie kompletna uwaga.

Jak to mogę zrobić? Myślę, że pomoże mi w tym przede wszystkim doszukiwanie się małych szczegółów całego otoczenia. To angażuje umysł i jest w miarę proste do wykonania. Poza tym nie wolno mi sobie pozwalać na relaks na wykładach.
Spodziewam się, że polepszenie samoświadomości w czasie teraźniejszym otworzy mi furtkę do świadomości w szerszym kontekście, o czym mówił będę w następnym poście/postach. Poza tym pozwoli mi jeszcze polepszyć to w czym większość facetów kuleje, czyli empatię. Mówi się, że kobiety są w tym lepsze. Mówi się też, że kobiety lepiej dostrzegają szczegóły. Myślę, że dostrzegając szczegóły, mamy już wykonaną połowę drogi do odczuwania prawdziwej empatii.

Zobowiązuję się do pracy nad sobą poprzez zwracanie jak największej uwagi na wszystkie szczegóły.
Mogę pomyśleć też nad wykorzystaniem NLP (programowania neurolingwistycznego) dla polepszenia efektów, ale nie mam teraz czasu na ustalanie jak musiałoby wyglądać to ćwiczenie umysłowe, żeby zainstalować sobie nawyk 'bycia tu i teraz'.


To tyle na dzisiaj :-) Następnym razem będę odpowiadał na podstawowe pytania dotyczące moich postaw, poglądów, myśli, planów. Chcę w ten sposób popracować nad swoimi fundamentami.

Amen :-)

Początek

Cześć! Zacznę od słowa wstępu.
Nazywam się Michał Zając. Założyłem tego bloga, aby umieszczać na nim swoje przemyślenia i dywagacje na różne tematy :-) Moją baardzo skrótową autoprezentację można znaleźć po lewej stronie bloga.

Nie boję się jakoś specjalnie o publiczne ujawnianie swojego 'ja', no bo czego mam się bać? Że ktoś mnie pozna lepiej niż powierzchownie? Ze wstydu już wyrosłem. "Człowiekiem jestem, i nic co ludzkie nie jest mi obce" :-)

Być może kogoś zaciekawią moje posty, być może nie :) Można je komentować. Można je wydrukować i się nimi podetrzeć. Ja mogę tylko zaprosić do czytania :-)
A zatem zapraszam!